Niemcy: historia pewnego tłumacza
B icon

Niemcy: historia pewnego tłumacza

Oceń:
/ Aktualna ocena: 5

Zagraniczni tłumacze pracują za zdecydowanie wyższe stawki niż ci w Polsce. W Europie Zachodniej stawki oferowane tłumaczom przez agencje tłumaczeniowe są o wiele wyższe niż rynkowe ceny jednostkowe, jakie w Polsce płacą klienci biur tłumaczeń. Przyjrzyjmy się przykładowi tłumacza z Niemiec opisanemu na łamach portalu www.zeit.de.

Zagraniczni tłumacze zarabiają zdecydowanie więcej

Pierwsze, co się szczególnie rzuca w oczy, to stwierdzenie tłumacza z dwuipółletnim doświadczeniem zawodowym, że "byłby głupi, gdyby poszedł do pracy na etacie". Skąd takie jednoznaczne stanowisko? Oto tłumaczenie oryginalnej treści artykułu:

Pięć lat temu otrzymałem moje pierwsze miesięczne wynagrodzenie. Był to zasiłek dla bezrobotnych (HARZ 4) w wysokości poniżej 400,00 EUR (ok. 1.700,00 PLN). Aktualnie taką kwotę zarabiam mniej więcej w ciągu półtora dnia pracy. W ostatnich miesiącach każdorazowo udało mi się osiągnąć zarobki sięgające 9.000,00 EUR (ok. 38.700,00 PLN). Jeżeli dalej tak pójdzie, w tym roku zarobię ponad 100.000,00 EUR (ok. 430.000,00 PLN).

Od dwóch i pół roku pracuję jako tłumacz freelancer i zajmuję się opracowaniem tekstów głównie z branży medycznej i farmaceutycznej. Agencje tłumaczeniowe, dla których pracuję, płacą 8 centów (ok. 0,34 PLN) za słowo. Co do zasady tłumacze opracowują do 2000 słów dziennie. Ja tłumaczę co najmniej 4000 słów w ciągu doby. Zasady współpracy w branży tłumaczeniowej są bardzo proste. Określona firma zleca dostawcy usług tłumaczeniowych wykonanie przekładu określonej ilości tekstu z języka angielskiego na niemiecki. Mogą to być opisy produktów, podręczniki bądź treści dyrektyw. Dostawca usług tłumaczeniowych dzieli cały materiał na mniejsze fragmenty i przydziela je tłumaczom freelancerom, takim jak ja. Po wykonaniu tłumaczenia cały materiał jest sprawdzany przez agencję i odsyłany do klienta.

W zasadzie nigdy nie planowałem, że zostanę tłumaczem. Jednak gdy porzuciłem studia, zadałem sobie następujące pytanie: Co ja tak w ogóle potrafię robić? Odpowiedź była prosta: czytać, pisać, znam angielski. Rozpocząłem więc edukację na specjalizacji tłumaczeniowej. Mając państwowy dyplom tłumacza rozpocząłem studia magisterskie. Jednak je też porzuciłem. Coraz cięższe stany depresyjne sprawiały, że mój kryzys życiowy się pogłębiał. Rozpoczął się paroletni okres życia z zasiłku dla bezrobotnych oraz wielotygodniowy pobyt na oddziale psychiatrycznym. W pewnym momencie wziąłem się w garść i wysłałem aplikacje do wielu agencji tłumaczeniowych.

Rozpoczęcie kariery tłumacza

Otrzymałem tylko kilka odpowiedzi oraz krótki tekst jako tłumaczenie próbne. Następnie pojawiły się pierwsze prawdziwe zlecenia. Moim celem było nie być nigdy więcej bezrobotnym, wyprowadzić się z domu rodzinnego i samodzielnie decydować o własnym życiu. Z czasem dostawałem coraz więcej zleceń. Każde słowo, które przetłumaczyłem, skutkowało wyższym wynagrodzeniem. To bezpośrednie wynagrodzenie wytworzyło bezpośredni i intensywny stosunek do pieniędzy. Uświadomiłem sobie, że w czymś jestem dobry, a to, co robiłem, miało swoją wartość. Po latach bezrobocia uczucie to było niesamowicie zadowalające. Od jesieni 2014 roku normą stał się 60-godzinny tydzień pracy. Do tego jeden dzień w tygodniu pracowałem również w nocy.

Może brzmi to jak słowa uzależnionego od pracy workaholika, ale wcale się tak nie czułem. Pracuję dobrowolnie i chętnie. Tematyka tekstów jest interesująca, a pozytywny feedback od zleceniodawców zachęca mnie do dalszej pracy. Nadmiar pracy w ogóle mnie nie obciąża. Jest wręcz uwolnieniem od negatywnego okresu życia na zasiłku i bezrobocia. Dziś nie ma już śladu po ówczesnych stanach depresyjnych.

Moi klienci są również uzależnieni ode mnie

Od agencji, dla których pracuję, nigdy nie żądałem wyższej stawki za słowo. Bywa raczej na odwrót: w regularnych odstępach czasu agencje próbują obniżyć moje wynagrodzenie. Dotychczas udawało mi się skutecznie zapobiegać tym próbom. Moi zleceniodawcy też są ode mnie uzależnieni. Po pierwsze wykonuję kawał dobrej roboty. Po drugie mieliby duży problem, gdyby nagle przestawali powierzać mi nowe zlecenia. Chodzi mianowicie o to, że wynagrodzenie wypłacają z wielomiesięcznym opóźnieniem. Mógłbym skorzystać z pomocy adwokata i natychmiast zażądać wszystkich nieuregulowanych zaległości. Jedna z agencji nie byłaby w stanie spełnić takiego żądania.

Jedynym zagrożeniem jest to, że moi zleceniodawcy mogą okazać się niewypłacalni. Jednak gdy tak się stanie, poszukam sobie nowych. Ryzyko związane z tym, że mogę krótkofalowo pozostać bez wynagrodzenia, rekompensuje mi jako tłumaczowi freelancerowi niezależność i elastyczność. Przy tym moje aktualne miesięczne wynagrodzenie przewyższa moje najśmielsze wyobrażenia. Dziś sobie myślę, że musiałbym być głupi, aby zgodzić się na pracę etatową. Na etacie nigdy bym tyle nie zarobił.

Tymczasem staram się dbać o to, aby przynajmniej jednego dnia w tygodniu nie pracować. Niekiedy pozwalam sobie również na przerwę urlopową. Mam pełna kontrolę nad moją pracą. Dostaję tak wiele zleceń, że mogę sobie pozwolić na moralność. Co do zasady odrzucam tłumaczenia na rzecz koncernów zbrojeniowych.

Zagraniczni tłumacze vs. polski rynek tłumaczeniowy

Nie ulega najmniejszym wątpliwościom, że zagraniczni tłumacze lepiej zarabiają, co przekłada się na lepszą motywację. Stawka za słowo rzędu 0,34 PLN odpowiada 86,00 PLN za stronę tłumaczeniową. Należy przy tym pamiętać, że jest to wynagrodzenie tłumacza. Klient płaci wielokrotnie więcej. Do tej ceny należy doliczyć koszt wykonania korekty oraz marżę pośrednika, jakim jest biuro tłumaczeń.

Rodzimy rynek tłumaczeniowy nie jest tak łaskawy dla biur tłumaczeń oraz samych tłumaczy. W cenie o wiele niższej niż 86,00 PLN dla pierwszej grupy językowej muszą zmieścić się wszystkie 3 składowe ceny za tłumaczenie dla klienta - koszt przekładu, korekty oraz pracy i marży biura tłumaczeń. Jest to dość poważny problem, ponieważ najlepsi tłumacze szukają zleceniodawców za granicą. Otrzymując od nich znacznie wyższe wynagrodzenie niż potencjalnie od bezpośredniego klienta w Polsce, niechętnie przyjmują zlecenia od lokalnych firm czy agencji tłumaczeniowych.

Problematyka jest mocno omawiana na wszelakich branżowych forach. Jednak z tych dyskusji nic nie wynika. Ceny tłumaczeń w Polsce idą w dół. Klienci szukający oszczędności stawiają pod ścianą swoich podwykonawców. Ci, którzy martwią się o przyszłość i pragną zagwarantować sobie stałe źródło dochodu, ulegają tym naciskom i presji ze strony klientów. Inni pracują nad doskonaleniem rozwiązań technicznych i ulepszeniem wyników tłumaczeń automatycznych (tłumaczenia statystyczne), co przekłada się na skrócenie czasu opracowania przekładu i daje możliwości manipulowania stawkami.

W jednym i drugim przypadku mamy do czynienia z sytuacją, w której cierpi jakość przekładu. Tłumacz, który pracuje za niższą stawkę, musi pracować dłużej i więcej, co może prowadzić do przemęczenia i spadku jakości pracy. Tłumaczenia maszynowe poddane weryfikacji wykonywanej przez człowieka to nie to samo co tradycyjny przekład. Różnicę widać gołym okiem.

Źródło: www.zeit.de, autor Jasper Riemann, tłumaczenie Kamil Pastwa, korekta: Lidia Biegun

Jesteś zainteresowany usługami ekstrakcji terminologii oraz tworzenia glosariuszy? Skontaktuj się ze mną!

Skontaktuj się
z nami

Napisz do nas

Wyślij do nas zapytanie ofertowe - z chęcią doradzimy oraz przedstawimy konkretne rozwiązania dostosowane do określonych potrzeb.

Zamknij

Napisz do nas

Nie wybrano pliku
* wymagane
Zaznacz, aby kontynuować